Peter
nie potrzebował peleryny-niewidki, aby stać się niewidzialnym. Kiedy szedł
korytarzem i ktoś go nadepnął, nikt nie wysilał się, aby rzucić chociaż krótkie
przepraszam. Ludzie traktowali go jak powietrze, jak
małego robaka, na którego nikt nie zwraca uwagi. Tak było zawsze i przez lata
przywykł do tego. Zanim trafił do Hogwartu, nie miał żadnych przyjaciół. Dzieci
nie lubiły go, zawsze wyzywały i robiły mu kawały. Dopiero w szkole dowiedział
się, co to znaczy mieć przyjaciela, osobę, z którą można pogadać i powygłupiać
się. James, Syriusz i Remus byli dla niego jak starsi bracia, których nie miał.
Traktował ich jak rodzinę i w głębi serca usilnie wierzył, że oni traktują go
tak samo. Ale w końcu dotarło do niego, że on już nic ich nie obchodzi. Przestali
robić kawały, wybierać się na nocne wędrówki po zamku. Potter bardziej zbliżył
się do Evans, Syriusz opiekował się Tessą. Nawet Remus znikał gdzieś, nikomu
nie mówiąc z kim. Z dnia na dzień z przyjaciół stali się dla siebie obcymi
ludźmi. Tak po prostu. A to bolało.
Przynajmniej
na początku.
W
końcu przyzwyczaił się do tego, że jest nikim, że nic nie umie i że nikomu na
nim nie zależy. Przestał wylewać tony łez, na które nikt nie zwracał uwagi.
Starał się już tylko wytrwać do końca szkoły i jakoś zaliczyć OWTMy. Kuchnia
natomiast stała się dla niego drugim domem. Mógł w niej jeść ile tylko chciał,
a nawet gotować i pichcić smakołyki razem ze skrzatami, które przywykły już do
codziennych wizyt Petera. Czasami zdarzało się nawet, że oprócz nich, więcej z
nikim nie rozmawiał. Życie jakoś się toczyło, puste i samotne, ale na to nie
mógł już nic poradzić. Musiały mu wystarczyć tony jedzenia i codzienne wizyty w
kuchni. Inaczej nie miał pojęcia, co mógłby ze sobą zrobić.
*
* *
Bycie
nieszczęśliwie zakochanym nie jest fajne i Nelly mogła to potwierdzić z całą
pewnością. Nie robiła jednak tego, co te wszystkie beznadziejnie zakochane
dziewczyny w romansach Evans, tylko całkowicie skupiła się na nauce. Co było,
jak dla niej, dość śmieszne i nietypowe, bo choć była mądrą dziewczyną, nigdy
się nie uczyła. Zawsze jakoś udawało jej się zaliczyć różne testy i eseje, więc
nagła nadgorliwa przemiana panny Reece zaczęła niepokoić nauczycieli. Większość
z nich próbowała być delikatna. Zaczynała gładko temat i miała nadzieję, że
sama się wygada. Było to dość zabawne, kiedy tak kluczyli. Naprawdę. Jedynie
Minerwa McGonagall nie bawiła się w żadne ceregiele i bez zbędnych podchodów,
zapytała:
- Czy nie
uderzyłaś się przypadkiem w głowę, Noelle?
Reece
zaskoczona, pokręciła w odpowiedzi głową.
- Ach, to
wspaniale, wspaniale. Twoje wyniki naprawdę są świetne i cała Rada
Nauczycielska jest zaskoczona, że tak nagle wzięłaś się do nauki i wystrzeliłaś
w górę. Ale wszyscy oczywiście bardzo się z tego powodu cieszymy - powiedziała,
a jej drgnęły w delikatnym uśmiechu. - Wezwałam cię do siebie, ponieważ jak
wiesz, zaczynam dzisiaj rozmowy z uczniami na temat ich dalszej kariery. Czy
wiesz już co chcesz robić po zakończeniu nauki w Hogwarcie? - zapytała
powracając do swojej zwyczajnej miny. Nelly wykonała gest, który był czymś
pośredni między kiwnięciem głową a wzruszeniem ramionami.
- Zastanawiałam
się nad pracą w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Rozmawiałam
już o tym nawet z Profesor Saimą, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy się
tam w ogóle zakwalifikuję - powiedziała z westchnieniem panna Reece. Minerwa
McGonagall kiwnęła w zamyśleniu głową.
- Rzeczywiście,
masz rację. Do tego Departamentu zawsze jest najwięcej chętnych, a wiadomo, że
wszystkich nie przyjmą. Ale nie powinno cię to zniechęcać. Masz rękę do
zwierząt, więc myślę, że z Testem Kwalifikującym z pewnością byś sobie
poradziła. Jeśli to pójdzie ci dobrze, a oceny utrzymasz takie jak teraz, to
bez problemu się tam dostaniesz. Trochę więcej wiary w siebie, Noelle, a
wszystko pójdzie dobrze - dodała nauczycielka. Gryfonka uśmiechnęła się z
wdzięcznością. Po rozmowie z opiekunką od razu poczuła się pewniej. Skoro sama
McGonagall była pewna, że sobie poradzi, to nie było się co zastanawiać.
Nelly opuściła
gabinet nauczycielki Transmutacji i ruszyła raźnym krokiem w stronę Sowiarni.
Chciała napisać kilka słów do swojej siostry ciotecznej, a potem pójść do
Profesor Saimy, ale widok Cala sprawił, że natychmiast zmieniła plany.
Odwróciła się w drugą stronę i ruszyła przed siebie wyprostowana jak struna.
Williams miał jednak widocznie do niej jakąś bardzo ważną sprawę, bo zamiast ją
zignorować, ruszył biegiem za nią.
- Panno Reece! -
rzucił głośno. Nelly przystanęła zrezygnowana i wbiła spojrzenie w jeden z
portretów, gdzie jakaś arystokratka z prawdziwą werwą biła jakiegoś rycerza po
głowie. Przez chwilę marzyła, aby w
jakiś magiczny sposób znaleźć się daleko stąd, ale potem wróciła do
rzeczywistości.
Okazało się, że
Profesor Saima miała jakiś wypadek w rodzinie i musiała wziąć urlop. Gajowy
Hagrid przepadł gdzieś w lesie i nie miał kto zapędzić do grządek małych
hraczków, potworków, które kształtem przypominały ułamaną gałąź. Spały w ziemi, a ich ślina potrzebna była do
wielu eliksirów. Były jednak bardzo młode i oczywiście skore do zabaw.
Rozpierzchły się po całych błoniach i nikt nie wiedział jak zapędzić je do
spania.
- Wysłałem już
do Seraviny patronusa w tej sprawie. Powiedziała mi, żebym poprosił cię w jej
imieniu o pomoc, ponieważ sama nie zdąży dzisiaj wrócić, a hraczki jeśli nie
zakopią się w ziemi, zamarzną - powiedział rozkładając ręce, jakby chciał
usprawiedliwić się, że z nią rozmawia. Nelly kiwnęła głową i szybko ruszyła z
Calem w stronę Sali Wyjściowej.
Błonia
przedstawiały dość dziwny obraz. Pierwszoklasiści ganiali za hraczkami, które
latały w kółko wydając przy tym głośne, chrobotliwe dźwięk. Noelle pokręciła z
przerażeniem głową.
- Cal, powiedz
im żeby tu natychmiast przyszli. Jak te potworki za bardzo się rozbrykają, to
żadną siłą nie wsadzimy ich do grządek - powiedziała. Williams wykonał jej
polecenie i po chwili tuż przed Noelle stanęła grupa zmachanych pierwszaków.
Gryfonka
przedstawiła im szybko plan działania i razem wzięli się do roboty. Nie był on
za bardzo skomplikowany. Polegał na tym, że ona odwróci ich uwagę, śpiewając, a
oni zbiorą powoli hraczki i ustawią je przed nią.
Williams
przyglądał się Nelly, która czystym, wysokim głosem śpiewała jakąś cichą
melodię. Potworki przestały biegać i zaczęły ziewać. Uczniowie tymczasem szybko
łapali je i ustawiali tuż przed Noelle. Kiedy wszystkie zostały wyłapane, Reece
umilkła, a hraczki nie zwracając już na nikogo uwagi, ruszyły w stronę grządek
i powoli zakopały się w ziemi.
Nelly odwróciła
się w drugą stronę i z zaskoczeniem zauważyła Williamsa, który jej się
przyglądał.
- Och...
Myślałam, że już poszedłeś - mruknęła. Poprawiła nerwowo niebieskie włosy i uśmiechnęła się z przymusem. - Dowidzenia,
profesorze - dodała i ruszyła szybko przed siebie. Cal zacisnął usta w wąską
linię i zanim pomyślał, złapał ją za dłoń.
- Nelly... -
wyszeptał patrząc jej w oczy. Gryfonka pokręciła tylko głową i szybko
wyswobodziła rękę z jego objęć.
- Lepiej żeby
nikt tego nie widział - powiedziała i zniknęła zanim zdążył się zorientować.
*
* *
Polynappe
usiadła na kanapie w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Często tak robiła wieczorami,
kiedy najzwyczajniej w świecie się nudziła. Lubiła w spokoju obserwować ludzi.
Mogła wtedy ich zobaczyć. Naprawdę z o b a c z y ć. Na ich twarzach umiała
dostrzec źle skrywany niepokój albo rozbawienie. U Anny Yaxley widziała
prawdziwą determinację, a u Colina znudzenie, które za wszelką cenę starał się
ukryć.
Ludzie
byli zupełnie inni, kiedy myśleli, że nikt nie patrzy. Ale tak naprawdę. Na
krótki moment pozwalali sobie na sarkastyczny uśmiech triumfu, czy lekkie
drżenie dłoni, którą natychmiast zaciskali w pięść.
Przyglądała
się ludziom, gdy siedziała na lekcjach i jadła kolację. Każdy chciał coś ukryć
tylko nie mały, gruby Peter Pettigrew. Był jak otwarta księga. Strach i
samotność można było wyczytać z jego oczu. Wstyd, kiedy ludzie mu się
przyglądali. I radość, kiedy spoglądał na przyjaciół. Był nikim. Ale w Poly
uderzyła najmocniej jego niewinność. Był tak łatwym celem, że z łatwością razem
z resztą ślizgonów, mogli go wyszkolić. Musiał mieć tylko poczucie, że komuś na
nim zależy.
Chłopakom
nie podobało się to. Szczególnie Snape kręcił nosem. Ale wiedział tak jak ona,
że jako szpieg pracujący dla Czarnego Pana dla innych będzie kimś
niespodziewanym. A przecież tego właśnie szukali.
*
* *
Tessa siedziała
z Tim'em w Bibliotece i bez sensu przerzucała kartki jednej z książek, nawet
jej nie czytając. Timothy z początku powstrzymywał się od komentarza, ale kiedy
zaczęła robić po raz dziesiąty z kolei, wreszcie nie wytrzymał.
- Czy coś się
gryzie, Tess? - zapytał patrząc na swoją siostrę uważnie. Dziewczyna wzdrygnęła
się.
- Mnie? No co
ty! - zawołała niemalże od razu. Tim uniósł brwi do góry.
- A więc chodzi
o Syriusza, mam rację? - powiedział bez żadnych wstępów. Wetterlid ułożyła usta
w podkówkę. Miała zamiar temu zaprzeczyć, ale w końcu westchnęła i kiwnęła
głową. Od tamtego pocałunku, unikała go. Unikała Syriusza Blacka jak tylko
mogła. Bała się tego, co między nimi zaszło. Bała się, że jeśli się zaangażuje
w związek z nim, wszystko potoczy się tak jak z Felixem.
Timothy
westchnął i złapał Tessę za rękę.
- Siostrzyczko,
posłuchaj mnie bardzo uważnie. To twoje życie i nie mam prawa się mieszać,
ale... Nie odtrącaj go. Nie odtrącaj Syriusza Blacka. On nie jest Felixem.
Black tak bardzo cię kocha, że byłby gotów oddać życie za ciebie. Zresztą to,
chyba sama bardzo dobrze wiesz.
- Tak, tylko
ja... Nie wiem co mu powiedzieć - odparła szeptem. Tim uśmiechnął się łagodnie w
odpowiedzi.
- Posłuchaj
serca, Tess. Samo ci podpowie.
*
* *
Nadchodził
wieczór. Peter przyrządzał właśnie dla siebie górę kanapek na wypadek, gdyby w
nocy zgłodniał. Był tak pochłonięty zrobieniem ich jak najwięcej, że nie
zwrócił uwagi na osobę, która weszła do środka. Dopiero kiedy skończył,
zobaczył tą śliczną dziewczynę z Halloween, która siedziała z nim przy stoliku.
Czarne włosy opadały jej na ramiona, a w jej oczach było widać jakiś błysk.
Przyglądała mu się z namysłem, a Peter czując wzrok ślizgonki na sobie,
zarumienił się po czubki włosów.
Dziewczyna
zaśmiała się, widząc to.
-
Tak, wiedziałam, że skądś cię kojarzę. Jesteś tym małym co chodzi krok w krok
za Potterem i jego świtą? - zapytała unosząc brwi. Petigrew speszył się lekko.
Nigdy nie rozmawiał z dziewczynami, a ślizgonka naprawdę go onieśmielała. Przełknął
szybko ślinę i schował spocone ręce za plecy.
-
Yhm, t-tak... To ja... - mruknął w odpowiedzi, spuszczając szybko wzrok.
Polynappe pokręciła głową.
-
Już chyba jednak tak za nimi nie
chodzisz, co? Twoi właśni przyjaciele cię porzucili. Kto by się tego spodziewał
po honorowych gryfonach - prychnęła ze śmiechem i ruszyła w stronę drzwi. Była
już blisko nich, kiedy odwróciła się niespodziewanie i spojrzała na niego
dziwnym wzrokiem. Jakby z litością.
-
Jeśli chciałbyś się na nich zemścić, przyjdź do Lochów - mruknęła z uśmiechem.
- Czarny Pan kompletuje nowych popleczników i każdy gryfon się przyda. Nawet
taki jak ty.
______________________
Okej, następny rozdział w niedzielę. Jesteśmy już bardzo blisko końca, także nie będę was katować rozdziałami raz w miesiącu. Wszystko to za sprawą mojego brata bo zrobił (tak mniej więcej) neta na kompie. Trochę się zacina, ale jest! :D
Przy okazji zapraszam was na Zagubione Niebo, blog gdzie będę umieszczać miniaturki Potterowskie (i nie tylko).
Pozdrawiam
Jeju, jak szkoda mi Petera. Pięknie opisałaś te jego uczucia. A postać Polynappe - bardzo intrygująca.
OdpowiedzUsuńDziękuje ;)
Usuń<3
OdpowiedzUsuńW końcu coś z Tessą! Więcej jej poproszę w następnym rozdziale :3
OdpowiedzUsuńPostaram się. :D
Usuń